Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Pią 10:21, 23 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Poczytałam trochę na filmwebie, obejrzałam zwiastun i stwierdziłam, że chyba jednak nie ma sensu iść. Film jest podobno nudny, Bachleda drewniana a i Farell gra nieszczególnie. Po za tym ze zwiastuny wynika, że wizualnie też szału nie ma. „Ondine” nie interesuje mnie na tyle mocno, by go koniecznie obejrzeć w kinie. Poczekam na "wyciek" do sieci. Właściwie byłam ciekawa tylko tego jak się sprawdzi Bachleda-Curuś i tyle. Z Farellem mam raczej nieprzyjemne doświadczenia filmowe. Widziałam go w „Aleksandrze” i w „Podróży do Nowej Ziemi”. Oba filmy beznadziejne i w obu Farell miał tą swoją wiecznie zbolałą minę, która działa mi na nerwy.
No ale chętnie poznam Twoją opinię Mila, jak już wrócisz z seansu, a ja jeszcze dziś wypowiem się o "Starciu Tytanów".
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Katarzyna
Lady of Dreams
Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 2567
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Théâtre des Vampires, Paris Płeć:
|
Wysłany: Pią 14:47, 23 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Ja byłabym ostrożna z czytaniem komentarzy ludzi O "Alicji..." i "The Imaginarium of Doctor Parnassus" krąży tyle negatywnych komentarzy, że można już z góry uznać te filmy za niezły badziew. Ja czytam, wzoruję się, ale niczego nie przesądzam i podchodzę do tego z dystansem. Są różne gusta i wolę się przekonać na własne oczy :D Aczkolwiek jeśli też nie zależy mi bardzo na pójściu do kina i opinie są negatywne, to wolę zaczekać i, po prostu, ściągnąć.
Poważnie zastanawiałam się nad pójściem na "Wyspę tajemnic". W końcu nie poszłam, zdecydowawszy, że najpierw przeczytam książkę.
@Cameloth: Mówisz o "Starciu Tytanów"?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lokstar Val Hallen
Northern Navigator
Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: UK Płeć:
|
Wysłany: Pią 20:05, 23 Kwi 2010 Temat postu: |
|
'Robin Hood' 12 maja pokazem przedpremierowym zainauguruje 63-ci Festiwal Filmowy w Cannes. Jednocześnie z Canneńskim ma się odbyć pokaz w sławnym mieście Nottingham Światowa premiera przewidziana jest na 14.05...
Ja też nie mogę się doczekać. Szczególnie, że ta wersja ma być bardziej realistyczna (czyt. krwawa).
No i moja ulubiona Cate Blanchett
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Pią 23:19, 23 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Starcie Tytanów
Zalety:
- efekty specjalne, zwłaszcza podczas scen walk (np. z gigantycznymi skorpionami). Jednak nie ma co liczyć na to, że jakieś ujęcie powali na kolana z wrażenia, bo teraz tak naprawdę mało co może nas zaskoczyć.
- dość wartka akcja, choć nie do końca. Był taki moment, że miałam ochotę nacisnąć przewijanie na podglądzie
- czarny pegaz, dżin i jego niebieskie światełko, przeprawa przez Styks
- zaletą może być sam fakt osadzenia akcji w mitologicznym świecie, chyba że ktoś w szkole nie przepadał za grecką mitologią. Mi osobiście podobało się wykorzystanie wątków mitu o Perseuszu
- sporo znanych aktorów (choć może to być zarówno zaleta jak i wada)
- Pan Avatar, czyli Sam Worthington. Dla mnie osobiście jego obecność była największą zaletą tego filmu
- muzyka. Warto na nią zwrócić uwagę.
Wady:
- fabuła i dialogi na kiepskim poziomie, zdarzały się też mocno naciągane sceny. Ten film jest dobry dopóki traktuje się go jak przygodówkę mającą za zadanie dać nam po prostu rozrywkę. Zasada jest jedna: oglądamy, nie myślimy. Bo jak już zaczynamy myśleć to uderza w nas cała banalność i płytkość scenariusza pomimo atrakcyjnej formy
- początek. Pomysł z kobiecą narracją jest żywcem zerżnięty z "Drużyny Pierścienia"
- niestety nie da się za bardzo utożsamić z bohaterami. Drużyna Preseusza rozpada się szybciej niż zdążymy polubić kogokolwiek
- słabo zarysowany wątek miłosny (przez cały film nawet pocaunku nie było, co jak na te czasy jest dość nietypowe)
- za mało bogów. W napisach końcowych wymieniono szereg bogów, a w filmie ich praktycznie nie ma. Stoją sobie jakby w tle i nawet nie można się im przyjrzeć by się domyśleć kim są. Na pierwszym planie są tylko dwie postacie: Zeus i Hades. Swoje kilka sekund mieli też Apollo i Posejdon i tyle. Szkoda.
- zakończenie. Nagłe jak końcówka odcinka w serialu. Szybka rozwałka Krakena, 2-3 minuty dialogu i kuniec.
- dziwne wrażenie jakby akcja zawężona została do jednego miasta Argos i jego mieszkańców. Tylko nimi zajmują się bogowie, zupełnie jakby nie istaniała cała reszta Hellady
- Ralph Fiennes. Nie trawię gościa niezależnie od tego jaką rolę by zagrał
- sztucznie wyglądająca Meduza. Nasuwały się skojarzenia z "Beowulfem" z 2007 roku
- raczej nie ma specjalnej różnicy między zwykłą wersją a 3D, a przynajmniej ja tego niemal nie odczułam. Jeżeli ktoś ma dylemat na którą wersję iść, to lepiej na zwykłą. Szkoda kasy na 3D. Ja niestety nie miałam wyboru - albo w 3D albo wcale.
Mimo to nie żałuję, że byłam. Z góry nie nastawiałam się na nic ambitnego. Chciałam nawalanki, miałam. Chciałam popatrzeć na Worthingtona, popatrzyłam. I tyle. Szału nie było. "Starcie Tytanów" jest dokładnie takie jak napisała Katarzyna: do obejrzenia i zapomnienia. Sprawdzi się za parę lat na małym ekranie jako "Hit na sobotę" czy coś w ten deseń.
Poza tym dodam, że po procedurze obdarcia bietów przez pana w białej koszuli, dostałam też gratis... maszynkę do golenia Wilkinson. Jakaś babeczka stała z koszyczkami i rozdawała kobietom różowe maszynki, a facetom granatowe. W Cinema czasem są fajne takie akcje promocyjne. Kiedyś rozdawali batoniki.
Reklam przed filmem było wyjątkowo mało, ale za to dowiedziałam się o tym filmie ---> [link widoczny dla zalogowanych] Zwiastun robił duże wrażenie i nie wyglądało to na kolejną efekciarską bajkę dla dzieci. Ujęcia latających sów sprawiały, że aż serce rosło na ten widok. Nie wiem, może to tylko moje odczucia, bo bardzo lubię w filmach sceny z latającymi ptakami lub innymi stworzeniami. Zawsze robi mi się wtedy jakoś tak żewnie i tęskno za poczuciem wolności, nieograniczonej przestrzeni. Czułam to np. podczas oglądania "Avatara" w scenach gdy Jake i Neytiri latali na Ikranach.
Są już wszędzie plakaty i stojące tektury z Robin Hoodem. Nawet ulotkę sobie zakosiłam wcześniej, choć zwykle biorę takie rzeczy po obejrzeniu filmu. Nie wiem w sumie po co, ale tak sobie składam te karteluszki ilekroć jestem na czymś w kinie.
Leci też nowy film z Melem Gibsonem o czym nie wiedziałam, bo w sumie nie towarzyszyła mu kampania promocyjna. Ale jest to film sensacyjny, więc raczej się nie wybiorę, jednak chętnie poznam opinię.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anarie
Princess of Persia
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z krańca świata Płeć:
|
Wysłany: Sob 11:35, 24 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Aune, zwiastun Księcia Persji Ci się podobał... to chyba dobrze wróży filmowi. Ale z tego co widziałam, zupełnie spłycili fabułę gry... co dla mnie jest wręcz niewybaczalne. We wczorajszej mojej rozmowie z Xupicorem stwierdziłam że wiem, że ten film jest skaszaniony. Pytanie tylko, jak bardzo. Oczywiście względem gry^^
Widziałam, że dialogi zapowiadają się nieźle. To dobrze, bo właśnie dialogi i monologi Księcia budują atmosferę gry i budzą sympatię
Nie będę umiała patrzeć na ten film bez pryzmatu trylogii. A wybiorę się na niego z całą pewnością
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cameloth
Wyznawca
Dołączył: 31 Paź 2007
Posty: 1262
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Jastrzębie-Zdrój Płeć:
|
Wysłany: Pon 7:57, 26 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Katarzyna napisał: |
@Cameloth: Mówisz o "Starciu Tytanów"? |
Zgadza się, "Starcie Tytanów", mnie denerwował sam główny bohater. Aktor grał cwaniaka zadufanego w sobie, a zarazem udającego spokojnego i nie cwaniakującego zdolnościami. Wyglądało to jak nabuzowany cwaniak z wiejskiej dyskoteki po wypiciu kilku piw
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Pon 17:50, 26 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Anarie napisał: | Aune, zwiastun Księcia Persji Ci się podobał... to chyba dobrze wróży filmowi. Ale z tego co widziałam, zupełnie spłycili fabułę gry... co dla mnie jest wręcz niewybaczalne. |
Mi też się zwiastun podobał, ale czy to jest dobra wróżba co do całości to się okaże. Zwiatuny mają to do siebie, że są fajne, a jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że były lepsze niż film. Ja się wolę na razie nie napalać, acz zarówno z "Księciem" jak i z "Robin Hoodem" wiążę duże nadzieje.
@Mila, pamiętaj jutro zdać raport z obejrzenia "Ondine".
@Cameloth, ja ci dam nabuzowanego cwaniaka z dyskoteki! Proszę nie obrażać w mojej obecności pana z Avatara. Może i faktycznie jako Perseusz wyszedł dupowato, bo scenariusz nie dawał dużego pola do popisu, ale jeszcze będą z niego ludzie.
Mnie to tylko niepokoi panna Gemma Arterton. Oby w "Księciu Persji" też nie była taka mdła jak w "Tytanach".
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mila
Wyznawca
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Białystok Płeć:
|
Wysłany: Pon 19:02, 26 Kwi 2010 Temat postu: |
|
Oczywiście zdam, ale w środę, bo w środę się wybieram do kina. Będę mogła na jakieś 2-3 godzinki oderwać się od nauki xD Ale raport będzie, ofkorz!
Edit:
Już skrobię krótki raporcik. Krótki, bo tak szczerze mówiąc, to nie za bardzo można się rozpisywać o "Ondine", bo nie ma zbytnio o czym... Nie poszłam do kina z nastawieniem obejrzenia czegoś, co zwali mnie z nóg i dobrze, bo ci, którzy tak zrobili, to mogli się troszkę rozczarować. Nie ma żadnej rewelacji, ot taki przeciętny film na wolny wieczór, ale niekoniecznie do obejrzenia w kinie. Myślę, że lepiej te 16zł wydać na coś innego, a "Ondine", jak już pisała Aune, ściągnąć sobie z internetu. Akcji w filmie prawie nie ma, dopiero pod koniec zaczyna się coś dziać. Ja osobiscie to trochę się wynudziłam przez te 2 godziny...:p Ale poszłam, bo byłam ciekawa, jak nasza ABC się sprawdzi w swojej "większej" roli u boku Colina i niestety muszę stwierdzić, że szczęki z podłogi nie zbierałam. Ani ona, ani on nie zaprezentowali niczego, co mogłoby widza miło zaskoczyć i uwieść, a i opinie, które słyszałam o bardzo dobrym i melodyjnym angielskim Bachledy-Curuś także okazały się trochę przesadne... Chociaż akcent Colina też mi się nie podobał:p
Jeżeli ktoś się waha, czy pójść do kina na "Ondine", to ja radzę wybrać jednak coś innego, a "Ondine" obejrzeć kiedyś przy jakiejś innej okazji.
Ostatnio zmieniony przez Mila dnia Czw 23:39, 29 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Sob 0:02, 15 Maj 2010 Temat postu: |
|
Byłam dziś na Robin Hoodzie. Jutro napiszę coś więcej na ten temat, ale ogólnie jestem zadowolona i zachęcam do obejrzenia. Warto. Przyznam też, że znowu zyskała w moich oczach Cate Blachett, której od jakiegoś dłuższego czasu nie trawiłam.
Ostatnio zmieniony przez Aune dnia Sob 18:23, 15 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mila
Wyznawca
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Białystok Płeć:
|
Wysłany: Sob 18:03, 15 Maj 2010 Temat postu: |
|
Ooo ja się wybieram do kina. Może nawet w tym tygodniu mi się uda. I cieszę się, Aune, że przekonujesz się powoli do Cate, bo ja osobiście bardzo ją lubię I czekam na jakąś relację^^
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Sob 18:24, 15 Maj 2010 Temat postu: |
|
Już się robi kochana.
A więc moi drodzy szerzej na temat Robin Hooda. Podsumuję to swoim zwyczajem od myślników. Jednak uwaga! Będzie lekki spoiler.
Zalety:
- aktorzy - Russell Crowe i Cate Blanchett. Przyznam, że miałam spore obawy co do obsadzenia ich w głównych rolach. Oboje wydawali mi się za starzy i w dodatku zbyt mocno kojarzeni z innymi filmami. Bałam się, że nadal będę patrzeć na Russella przez pryzmat Gladiatora, ale tak nie było. Oglądałam Robin Hooda a nie Maximusa choć wyglądem nie różnili się zbytnio. Zarówno Crowe jak i Blanchett udowodnili, że są jeszcze w stanie pokazać się z troszkę innej strony, wykrzesać z siebie coś więcej. Oboje są znani i nienajmłodsi. Siłą rzeczy wolałoby się widzieć młode mniej znane twarze. W tym przypadku jednak cieszę się, że Ridley Scott postawił na aktorów doświadczonych i takich, z którymi mu się dobrze współpracuje, bo podejrzewam, że to żadna przyjemność użerać się z młodzikami. Film o legendarnym Robin Hoodzie nie mógł być przecież spartaczony. Oczekiwania były zbyt wielkie.
Generalnie duet Crowe-Blanchett wypadł w mojej opinii bardzo dobrze. Zwłaszcza Cate jako Marion pokazała charakterek. Nie brakowało też humorystycznych dialogów, które ubawiły widownię (fajna scena, w której Robin karze Marion poprosić by poszedł z nią do sypialni, albo scena, w której pyta ją czy jej mąż dobrze robił mieczem, na co ona odpowiada, że był "krótki, ale uroczy" i dopiero po chwili orientuje, że to pytanie było BEZ podtekstu). Oczywiście tego typu dialogi nie były w żaden sposób nacechowane hamerykańską wulgarnością, jeśli rozumiecie co mam na myśli. Nawet jak były jakieś wiadome podteksty, to jednak nie wywoływały w widzu poczucia żenady.
Zaś jeśli chodzi o kwestie romantyczne, to jest ich nie wiele. To dojrzali bohaterowie, a nie młoda parka patrząca sobie w oczka. Nie zobaczymy więc Marion wrzeszczącą rozdzierająco "Rooobiiiinnn!" i rzucającą mu się na szyję. Nie będzie też scen erotycznych, nie mniej jednak wzajemna fascynacja przeradzająca się w miłość jest widoczna i na moje oko tzw. chemia między Cate i Russellem się wytworzyła elegancka. Romantycy będą zaś zadowoleni ze sceny z tańcem przy ognisku.
- scenografia i kostiumy - rewelacja. O tym czy faktycznie oglądamy na ekranie obrazki niczym z XII wieku mogliby się wypowiedzieć historycy. Nie mnie to oceniać, choć uważam, że wszystko wyglądało bardzo autentycznie. Angielska wioska jest brudna, wnętrza zamku surowe i zimne, ludzie też wyglądają odpowiednio "swojsko" jak na tamte czasy przystało. Z drugiej strony udało się Scottowi zachować barwność i żywość obrazu. Mam na myśli to, że w niektórych filmach tego typu, reżyserzy chcąc jak najlepiej pokazać realizm dawnych czasów, popadają w przesadę serwując nam ponure, obskurne, wręcz rynsztokowe obrazki. U Scotta jest wszystko w odpowiednich proporcjach. Widzimy zarówno uwalane błotem i słomą podłogi, jak i ładne widoczki. Zdziwił mnie tylko biały rumak na zielonym wzgórzu i zastanawiałam się z czego on był zrobiony. Chyba z białych kamieni.
- w tym filmie cieszą drobiazgi o ile ktoś zwraca uwagę na kwestie estetyczne. Bardzo podobał mi się dom Marion. Atmosfera wnętrza, wystrój - od szkiełek w oknach, po wielki kominek, przed którym leżały psy. Piękna była też sowa królowej. Podobały mi się także hulanki i swawole w gospodzie - żwawa muzyka, rytm, picie, taniec, żar, pot, śmiech... impreza jak się patrzy. Nawet brat Tuck był zadowolony (propos brata Tucka; warto zobaczyć jego akcję z pszczołami). Na uwagę zasługuje też... czcionka liter w momencie, gdy pojawia się napis w jakim miejscu toczy się akcja. Proszę zwrócić uwagę na piękne linie wypełniające wnętrza liter, które mają "brzuszki" tj. "B" czy "P".
- sceny walk - bardzo dopracowane, realistyczne i budzące emocje. Wprawdzie nie było przesadnie krwawej jatki, ale oglądając mamy pewność, że widzimy zaciekłą bitwę czy oblężenie a nie jakieś wyreżyserowane podrygi statystów z mieczami. Najbardziej zapamiętałam moment, gdy Anglicy wypuścili strzały w kierunku Francuzów dobijających do wybrzeża. Ich widok i świst robił wrażenie. Miłym akcentem była też scena, w której Robin strzela z łuku i trafia w szyję Godfreya. Od razu przypomniała mi się słynna scena z "Robin Hooda - Księcia Złodziei" kiedy to kamera podąża za lecącą strzałą. Innym smaczkiem było też nawiązanie do angielskiego powiedzenia "my home is my castle".
- wspomniana już dawka humoru w wykonaniu Robina i Marion oraz drużyny Robina. Nie przesadzono też nadmiernie z patetyzmem i chwytającymi za serce przemowami czy nośnymi hasłami (choć zupełnie bez patriotyczno-waleczno-sercowskich wątków się nie obyło). Francuzom się trochę dostało, ale nie na tyle, by pojawiły się głosy oburzenia ze strony francuskiej widowni. Moim zdaniem można było zaryzykować i jeszcze bardziej dobitnie zaznaczyć angielsko-francuską nieprzyjaźń.
- to jak dotąd najbardziej poważne potrakowanie postaci Robin Hooda i bardzo prawdopodobna wersja narodziny jego legendy. Nadal pozostał prawy, uczciwy, odważny etc., ale przestał być facetem w rajtuzach w kapeluszu z piórkiem.
Wady:
- kilka nieścisłości, przykładowo: na początku filmu Marion pomaga Robinowi ściągnąć kolczugę. Widzimy, że te żelastwo jest rzeczywiście ciężkie i niewygodne. Ale pod koniec filmu Robin niesie Marion, która nie dość, że ma na sobie kolczugę, to jeszcze jakiś czas leżała w niej w wodzie. Wniosek: Robin Hood musiał być strongmenem jak nasz Pudzian skoro uniósł swoją nadobną żelazną ukochaną niczym piórko.
Mocno naciągana była też scena, w której Marion pojawia się na miejscu bitwy w towarzystwie chłopaczków z lasu Sherwood, do których to na początku filmu pałała niechęcią za kradzież zboża. Ja rozumiem, że w obliczu francuskiej nawały dzieją się różne rzeczy, ale wiejska kobita w czarnej zbroi przybywająca niczym Joanna d'Arc i to ze zgrają dzieciaków, to już jednak przesada.
- naciągany wątek przeszłości Robin Hooda. Ta cała historia o jego ojcu była moim zdaniem bezsensowna, jakby na siłę wepchnięta w scenariusz.
- nieciekawa muzyka niejakiego Marca Streitenfelda. Momentami "zajeżdżała" Gladiatorem, miała irytującą wstawkę jakiegoś fletu (?), którego "obijający się o mózg" dźwięk miał podkreślić dramatyzm sceny. Zero rozmachu i interesującego motywu przewodniego. Czasem tylko pojawiały się mile brzmiące partie i motyw muzyki celtyckiej, ale nic poza tym. Za to melodia lecąca podczas napisów końcowych była niezła i muszę się z nią zapoznać.
I to tyle refleksji. Pod względem scenariusza wybitne dzieło to nie jest, ale za to wykonanie bardzo profesjonalne. Ujęcia kamery, wszystkie najazdy i odjazdy - perfekt. Czy to się przełoży w przyszłości na jakiegoś Oskara, zobaczymy. W każdym razie z czystym sumieniem polecam ten film. Mnie nie rozczarował.
Ostatnio zmieniony przez Aune dnia Sob 23:56, 15 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mila
Wyznawca
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 1048
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Białystok Płeć:
|
Wysłany: Sob 20:37, 15 Maj 2010 Temat postu: |
|
O, fajnie, fajnie! Dzięki Aune! Bardzo wyczerpująca relacja, coś takiego chciałam przeczytać. Cieszę się, że z kostiumami im wyszło coś porządnego:) I mam coraz większą ochotę na ten film! Narobiłaś mi smaka xD Może nawet we wtorek uda mi się wyskoczyć do kina?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xupicor
Zadomowiony
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany: Pon 18:57, 17 Maj 2010 Temat postu: |
|
Aune napisał: |
Wady:
- kilka nieścisłości, przykładowo: na początku filmu Marion pomaga Robinowi ściągnąć kolczugę. Widzimy, że te żelastwo jest rzeczywiście ciężkie i niewygodne. Ale pod koniec filmu Robin niesie Marion, która nie dość, że ma na sobie kolczugę, to jeszcze jakiś czas leżała w niej w wodzie. Wniosek: Robin Hood musiał być strongmenem jak nasz Pudzian skoro uniósł swoją nadobną żelazną ukochaną niczym piórko. | Trzeba przy tym zaznaczyć, że nadobna ukochana sama nie waży raczej tyle ile przeciętny rosły mężczyzna, a nawet taki cherlak jak ja potrafi w razie potrzeby wziąć w taki sposób na ręce wyższego i cięższego ode mnie człowieka. Łucznicy zaś to zwykle ludzie o większej niż moja sile w ramionach. W końcu napinanie łuku, a szczególnie przytrzymanie go w pozycji napiętej przez chwilkę (celowanie), jest dość wymagającą siłowo czynnością.
Druga sprawa to waga kolczugi... Karmieni byliśmy przez wiele lat mitami o średniowieczu, na przykład takimi, że rycerza czterech giermków musiało na koń sadzać, a jeśli na polu bitwy z konia spadł, to przez wagę swojej zbroi nie mógł już się podnieść. Tak, tak, miecze miały po 15kg a świstak zawijał je te w swoje sreberka. ;)
Jeżeli już, to nieścisłość nastąpiła na początku. Pełna kolczuga z kolczym kapturem nie ważyła zwykle więcej niż 12-13kg (na sporych rozmiarów mężczyznę być może więcej), ale często ważyły mniej, ok 8-9kg. Zależało to oczywiście również od umiejętności twórcy, materiałów i staranności wykonania. Przyjmijmy, że wzięła kolczugę z domu, po mężu, niechby ważyła te 10 kilo, przeszywanica około pięciu, to chyba cały zestaw, tj. nadobna ukochana i kolczuga z przeszywanicą, nie byłby aż tak ciężki, hm?
Dla porównania, ogólne wyposażenie bojowe żołnierza amerykańskiego dzisiaj waży ok. 34kg.
No ale rzeczywiście, raczej zbyt długo by Robin swojej ukochanej tak nie ponosił, bo o ile sama kolczuga nie namoknie, to przeszywanica musiała dość mocno na wadze zyskać. :)
Takie uzbrojenie nie jest najlepszym z ubiorów gdy idzie się na basen. ;)
Aune napisał: | Mocno naciągana była też scena, w której Marion pojawia się na miejscu bitwy w towarzystwie chłopaczków z lasu Sherwood, do których to na początku filmu pałała niechęcią za kradzież zboża. Ja rozumiem, że w obliczu francuskiej nawały dzieją się różne rzeczy, ale wiejska kobita w czarnej zbroi przybywająca niczym Joanna d'Arc i to ze zgrają dzieciaków, to już jednak przesada. | No, wiejska kobita... Żona rycerza, który był na tyle wysoko postawiony w armii Ryszarda Lwie Serce, że to on miał wrócić do kraju z jego koroną. No i miała w posiadaniu jakieś 5 tysięcy akrów ziemi. W tej sytuacji nie była standardową wiejską kobitą. ;) Ale mnie również wydało się to nieco naciągane, zupełnie jakby chciano zadośćuczynić emancypacji kobiet. ;)
Trzeba jednocześnie pamiętać, że bez niej ta bitwa z francuzami byłaby jednowymiarowa i mniej interesująca.
Aune napisał: | - naciągany wątek przeszłości Robin Hooda. Ta cała historia o jego ojcu była moim zdaniem bezsensowna, jakby na siłę wepchnięta w scenariusz. | A mnie się wydaje, że jednak potrzebna była, bo bez niej główny bohater nie miałby po co zostać "w gościnie" u Marion, nie miałby powodu troszczyć się o nic więcej niż własny tyłek. To również wizja ojca umierającego za ideały pchnęła go do działania. Taka dodatkowa, jeżeli nie główna, motywacja jest łatwiejsza do przyswojenia, niż to, że on po prostu tak sam z siebie to wszystko zrobił.
No, mnie przynajmniej ta historia nie przeszkadzała, a zaznaczyła kolejny poboczny wątek, tj. zapoczątkowanie w tych czasach przez łuczników właśnie czegoś w rodzaju "klasy średniej", z którą powoli trzeba było zacząć się liczyć.
Aune napisał: | - nieciekawa muzyka niejakiego Marca Streitenfelda. [...] | A tu się zgadzam, muzyka mogłaby być lepsza, a główny motyw w pewnym momencie zahaczał o "Gladiatora", ale szybko od niego odbiegał. Szkoda trochę, ale z drugiej strony, oprawa muzyczna przynajmniej nie wykrzywiała twarzy słuchaczy. ;)
Kończąc, mnie nowa odsłona Robina Hooda również nie rozczarowała. Profesjonalizm warsztatowy było widać, aktorzy się spisali, zawiodła nieco muzyka, ale nadrobiły ładnie (choć czasami mogło być lepiej) zrealizowane sceny bitew... Ogółem poważniej i nieco bardziej metaforycznie potraktowany temat Robina i jego wesołej kompanii. Całe szczęście, nie zbyt poważnie.
Nie jest to dzieło idealne, ale i tak zdecydowanie warte polecenia. :)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Pon 20:38, 17 Maj 2010 Temat postu: |
|
W sprawach uzbrojenia się spierać nie będę. Ale na oko na prawdę wydawało się to podejrzane, że Robin tak ją niósł nadobnie jakby nie miała zbroi i kolczugi, a jak ona mu ją zdejmowała to się biedaczka o mało nie wykopyrtnęła na podłogę... no, ale dobra, nie czepiam się drobiazgów
Xupicor napisał: | No, wiejska kobita... Żona rycerza, który był na tyle wysoko postawiony w armii Ryszarda Lwie Serce, że to on miał wrócić do kraju z jego koroną. No i miała w posiadaniu jakieś 5 tysięcy akrów ziemi. W tej sytuacji nie była standardową wiejską kobitą. |
W sensie posiadania i ożenku się zgadzam - biedna nie była - ale chodziło mi bardziej o jej umiejętności walki. O ile sobie przypominam to tak się zamachnęła na Godfreya, że zleciał z konia. Taki doświadczony rycerz a dał się podejść babce, która bardziej się znała na oraniu pola. Kto ją tego nauczył? Niewidomy teść? A może mężuś zrobił jej przyspieszony kurs walki na miecze zanim ruszył na krucjatę? Ale dobra, nie od czego jest wyobraźnia, jednak w filmach historycznych wkurza mnie brak ścisłości. To ujdzie w fantasy, gdzie na wszystkie niespodziewane cuda można patrzeć przez palce, ale nie w filmie, który ma być w założeniu wiarygodną historią.
Przy okazji... niby to mąż Marian był taki wysoko postawiony, a jakoś nikt nie znał go w Londynie na tyle dobrze, by zorientować się, że podszył się pod niego Robin Longstride.
Dziwią mnie czasem komentarze internautów. Niektórzy strasznie jadą po tym filmie. Nie mogę pojąć jak można wystawić ocenę 2/10 i jeszcze pierniczyć, że film z Costnerem był lepszy! Oczywiście nic nie mam przeciwko Costnerowi, który jest wg. mnie w sensie wizerunkowym najlepszym Robin Hoodem, ale "Robin Hood" Scotta jest filmem na zdecydowanie wyższym poziomie.
Krążą plotki, że będzie druga część. Nie mam nic przeciwko, choć z tego co już się zorientowałam, film nie miał rewelacyjnego otwarcia a i krytycy nie pieją z zachwytu. Zwróci się na pewno, lecz niewiadomo czy zyski zachęcą Scotta do kontunuowania zabaw z legendą bandyty z Sherwood.
Ostatnio zmieniony przez Aune dnia Pon 20:40, 17 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Xupicor
Zadomowiony
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany: Pon 23:00, 17 Maj 2010 Temat postu: |
|
Aune napisał: | O ile sobie przypominam to tak się zamachnęła na Godfreya, że zleciał z konia. Taki doświadczony rycerz a dał się podejść babce, która bardziej się znała na oraniu pola. Kto ją tego nauczył? | Pojedynek a walka na polu bitwy to dwie bardzo różne rzeczy, cytujac Sapkowskiego: "Każdy rycerz dupa, kiedy wrogów kupa". ;) Dążę do tego, że nawet niedoświadczony wojak ma w chaosie pola bitwy szansę zaskoczyć choćby najznamienitszego rycerza, co nie znaczy, że działo się to na porządku dziennym. Ale wiesz, masz rację, wyskoczyła Marion w tej zbroi troszkę jak ta wspomniana Joanna z konopi.
Aune napisał: | Przy okazji... niby to mąż Marian był taki wysoko postawiony, a jakoś nikt nie znał go w Londynie na tyle dobrze, by zorientować się, że podszył się pod niego Robin Longstride. | Dziesięć lat to szmat czasu, być może swojej pozycji Sir Robert Locksley dorobił się w czasie krucjat, albo kampanii we Francji? E, nieważne. ;)
Że co? Film się internautom nie spodobał? Phi, nie od dziś wiadomo, że internauci nie mają gustu i są mało inteligentni. Zaraz... znaczy chciałem powiedzieć, że wycofuję ostatnie zdanie. xD
Nie no, film jest zdecydowanie najlepszą z ekranizacji "przygód" Robina, a część drugą przywitałbym z otwartymi ramionami (i pustą sakiewką). Nie można wszystkim dogodzić, ludzie pewnie spodziewali się więcej akcji, nieprawdopodobnych strzałów z łuku, prymitywnego humoru i kto wie czego jeszcze. No i co to za happy end kiedy Lwie Serce na końcu nie udziela ślubu Robinowi i Marion? ^^
Swoją drogą, jedną z oznak, że film jest wcale niezły, jest choćby to, że chce nam się o nim dyskutować, choćby krótko, bo jednak taka dyskusja powinna toczyć się w osobnym wątku, mam wrażenie. Tym samym kończę już mój offtop i uniżenie proszę o wybaczenie, o lady Aune.
*Po czym Xupicor chowając za pazuchą jej sakiewkę wsiada na kuca i wesoło odjeżdża w stronę Sherwood, coby z kompaniją zapolować na królewskie jelenie.*
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anarie
Princess of Persia
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z krańca świata Płeć:
|
Wysłany: Wto 18:17, 18 Maj 2010 Temat postu: |
|
*Nie odjeżdża jednak zbyt daleko, gdyż na drodze staje mu Anarie z tęgą laską w ręku.
- Oddawaj pani sakiewkę, niecnoto i wracaj do domu! - woła. *
A tak na poważnie. Filmu nie oglądałam, jestem jednak pod wrażeniem relacji Aune. Jest kompletna, kompetentna, można na jej podstawie wyrobić sobie opinię
Powinnaś spróbować sił jako krytyk filmowy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Wto 18:49, 18 Maj 2010 Temat postu: |
|
A jaki tam ze mnie krytyk! Tak sobie tylko pisuję dla rozrywki mojej i waszej Gdybym miała więcej czasu strzeliłabym dłuższą recenzję na blogu, a tak to tylko w myślnikach swoje przemyślenia formułuję. Tak jest najszybciej.
Od piątku będzie leciał "Książę Persji", ale wybieram się na weekend do domu, więc nie obejrzę go w dniu premiery Jak ktoś obejrzy to niech opisze swoje wrażenia.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anarie
Princess of Persia
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z krańca świata Płeć:
|
Wysłany: Wto 19:14, 18 Maj 2010 Temat postu: |
|
O tak, zdecydowanie xD czekam na relacje tego filmu z wielką niecierpliwością.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aune
Her Little Phoenix
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 4175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany: Czw 18:03, 27 Maj 2010 Temat postu: |
|
Jutro idę na "Księcia Persji", więc jak wrócę to zdam relację.
@Anarie, taka fanka z Ciebie a jeszcze nie byłaś na tym filmie? Myślałam, że mnie wyprzedzisz i szybko tu recenzyjkę zamieścisz.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Anarie
Princess of Persia
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 1412
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z krańca świata Płeć:
|
Wysłany: Czw 22:00, 27 Maj 2010 Temat postu: |
|
Nie, Aune, bo u mnie zanim to puszczą to skończy się czerwiec xD a będzie coś ze trzy seanse^^ dopiero 15go maja u nas była Alicja :P nie byłam^^
Zresztą nie wiem, czy w ogóle obejrzę ten film^^
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|