Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Arcasto
Stały bywalec
Dołączył: 28 Maj 2008
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa/Szwelice Płeć:
|
Wysłany: Wto 18:00, 03 Sie 2010 Temat postu: Ulubione albumy |
|
Pomimo usilnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć tematu poświęconego ulubionym albumom, a co za tym idzie pokusiłem się o założenie takowego .
6. Queensrÿche - Operation: Mindcrime
Jeden z progresywnych albumów wszech czasów (chociaż w sumie więcej tu heavy niż proga, ale album ten usilnie jest podpinany pod progresywny metal, tak więc niech będzie... ). Krążek opowiada historię Nikkiego, którego poznajemy w momencie, gdy ten leży w szpitalu - jak się później dowiadujemy jest on narkomanem, który został poddany praniu mózgu, w wyniku czego staje się marionetką w rękach Doktora X, miejscowego szefa kryminalnego półświatka. Kolejną "bohaterką" jest siostra Mary, niegdyś będąca prostytutką (twenty-five bucks a fuck and John's a happy man), w której Nikki się zakochuje, jednak dostaje rozkaz zabicia jej. Dalej nie będę zdradzał, bo w tą historię warto zagłębić się samemu . Sama historia, mimo że ciekawa jest tylko przystawką do genialnej muzyki - co prawda nie ma tu za wiele technicznych popisów, jednak gdy już się pojawiają wbijają w glebę. Kompozycje też nie są zbytnio rozbudowane, ale niezwykle przebojowe (genialna praca gitar) i przy słuchaniu często można się złapać na tym, że każda akurat "wolna" kończyna wystukuje rytm . Wokalnie również nie można nic temu krążkowi zarzucić, ba, wręcz należałoby go pochwalić, bo to jeden z najsilniejszych punktów tego albumu . Ogólnie, album z gatunku tych, które każdemu kto lubi cięższe brzmienie po prostu musi się spodobać.
5. Savatage - Streets: A Rock Opera
Praktycznie pierwsze zdanie mogłoby być tutaj takie samo jak w przypadku albumu powyżej . Pierwsze różnice pojawiają się przy historii, bowiem tutaj mamy opowieść o sławie i w sumie dwóch "upadkach" pewnego muzyka. Każdy chyba zna jeden z kawałków znajdujących się na tym albumie - mówię tu o jednej z najpiękniejszych metalowych ballad jakie kiedykolwiek powstały, czyli o "Believe" (I am the way... I am the light... I am the dark inside the night...). Ciężko mi się zdecydować, co na tym albumie jest najlepsze - czy kapitalny, zróżnicowany i wywołujący dreszcze wokal (Jon Oliva w końcu ), przemyślane kompozycje czy też genialna praca poszczególnych instrumentów. Jedno jest pewne - po połączeniu tych wszystkich elementów powstał album, który stanowi punkt odniesienia dla wszystkich zespołów obracających się w tym gatunku i chcących stworzyć album idealny.
4. Neal Morse - Sola Scriptura
Teraz już nie ma wątpliwości - progressive pełną gębą . Jest to album, na którym Neal udanie połączył ze sobą wiele gatunków - od metalu, poprzez rock, a na flamenco kończąc. Mamy tu zaledwie cztery utwory, z czego trzy to bardzo rozbudowane kompozycje, do tego jedną balladę (także świetną zresztą). Pełno tu technicznych popisów, zaskakujących i niebanalnych rozwiązań kompozycyjnych (z czego zresztą Neal słynie). Na tym albumie znajduje się także mój ulubiony utwór (trwający prawie pół godziny "The Door", w którym to kawałku, znajduje się jedna z najlepszych solówek gitarowych jakie w życiu słyszałem). Wszystko to okraszone delikatnym wokalem Neala wspomaganego miejscami przez niewielki chórek. Jak to zwykle u Morse'a bywa liryki są mocno religijne i w przypadku tego albumu opowiadają o życiu Marcina Lutra.
3. Running Wild - Black Hand Inn
Alfred Hitchcock powiedział niegdyś, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie powinno nieprzerwanie rosnąć - nie sądziłem, że tą zasadę można odnieść również do albumu muzycznego aż do momentu, gdy po raz pierwszy przesłuchałem krążek "Black Hand Inn". W czasie słuchania nie ma ani chwili wytchnienia - nasze uszy zostają "zalane" genialnymi utworami z pogranicza heavy i power metalu (łącząc w sobie to, co w obu tych gatunkach najlepsze). Riff goni kolejny riff, w każdym utworze mamy minimum dwie solówki gitarowe (a wszystkie bezbłędne i porywające), perksuja wybija opetańczy rytm, a wszystko to zostaje uzupełnione drapieżnym wokalem Rolfa Kasparka - po prostu album, przy którym trudno wysiedzieć na miejscu . Ponadto ostatni utwór na tym krążku, czyli genialna, ponad dziesięciominutowa kompozycja "Genesis" mogłaby bez żadnych kompleksów wziąć udział w konkursie na heavymetalowy utwór wszechczasów.
2. Dream Theater - Scenes from a Memory
Najlepszy album progressive metalowy w historii? - być może , na pewno jeden z najlepszych. Osobiście nie znam drugiego takiego krążka, który by był tak nierozerwalnie związany z lirykami - muzyka zawsze idealnie oddaje moment historii, w którym słuchacz się aktualnie znajduje (samej historii nie będę przybliżał, ale naprawdę warto się z nią zapoznać ), co buduje niesamowity klimat. Często muzykom Dream Theater zarzuca się, że ich utwory to pozbawione duszy techniczne popisy - osoby tak twierdzące chyba nigdy nie słyszały tego albumu (w ostatnim utworze jest taki moment, gdzie stworzone muzyką oraz lirykami napięcie jest tak wielkie, że za każdym razem, gdy go słucham przechodzą mnie dreszcze i robi mi się zimno - jeśli to jest muzyka bez duszy, to ja chce słuchać tylko takiej... ). Techniczne popisy oczywiście są (w końcu to Dream Theater ) i to jakie - klimatyczne solówki przeplatają się z niewiarygodnie wręcz szybkimi, na tyle niewiarygodnie szybkimi, że przy oglądaniu zapisu koncertu, gdy Dreami zagrali cały ten album człowiek się zastanawia "no żesz ku*wa, jak oni to robią?" . Mamy tu nawet kilka, rzadko spotykanych w przypadku innych zespołów, solówek na basie i one także robią niesamowite wrażenie. W sumie cały album to jeden, podzielony na akty utwór i został spięty takimi kompozycyjnymi klamrami, że tworzy nierozerwalną całość - to że Dreami potrafią tworzyć rozbudowane kompozycje wiadomo nie od dzisiaj, ale w przypadku tego albumu przeszli samych siebie. Ogólnie krążek wymykający się standardowej dziesięciopunktowej skali ocen .
1. W.A.S.P. - The Crimson Idol
Po prostu heavymetalowe dzieło! Album, na którym przejmujące akustyczne fragmenty w sposób idealny koegzystują z ciężkim graniem. Praca gitar przewyższa wszystko, co do tej pory słyszałem, same solówki są po prostu idealne. Jeśli chodzi właśnie o gitary na tym albumie, nie ma ani jednego nietrafionego dźwięku - perfekcja w pełnym wymiarze. Następna sprawa - perkusja! Tak soczystego brzmienia także nigdzie do tej pory nie słyszałem. Ponadto nie uświadczy tutaj ani trochę monotonii - perkusja bez przerwy przyspiesza, zwalnia, wybija odmienny rytm, można powiedzieć, że "żyje własnym życiem", ale przy tym w sposób, którego nie potrafię wytłumaczyć idealnie wpisuje się w kompozycję - jeśli miałbym wskazać album, który stanowiłby ideał tego jak powinny wyglądać partie oraz brzmienie perkusji, bez wahania wskazałbym na "The Crimson Idol". Wokal Blackiego brzmi po prostu niesamowicie - w ciężkich fragmentach ostro i drapieżnie, w akustycznych znowu melodyjnie. Jeśli do tego dodać jeszcze przejmującą historię tu opowiedzianą, a co za tym idzie świetne liryki (The morgue, Charlie said, was the music business where everyone sells out. Where all the artists will eventually whore themselves to commercialism, the place where the music comes to die.) wychodzi arcydzieło i wzór do naśladowania.
Miało być 10 pozycji, ale złapałem się na tym, że do miejsc od 7 do 10 miałam około 20 kandydatów, tak więc sobie darowałem. Tak patrząc w ten ranking po raz pierwszy sobie uświadomiłem, że wszystkie moje ulubione krążki są concept albumami - ciekawe...
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Roland
Wyznawca
Dołączył: 10 Lut 2010
Posty: 1394
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Gilead Płeć:
|
Wysłany: Czw 17:25, 05 Sie 2010 Temat postu: |
|
Płyty które definiowały moje życie jako fana metalu (ocena jak najbardziej subiektywna ):
10. Led Zeppelin- IV (Za czystą magię)
9. Black Sabbath-Paranoid (Za zdefiniowanie tego czym jest metalowe granie)
8. Iron maiden- Powerslave (Za "Rime of the ancient mariner")
7. Deep purple- In rock (pierwsza płyta z jaką miałem kontakt w życiu)
6. Motorhead-1916 (Klasyka wybitnie mało progresywnego grania)
5. Primordial- A journey’s end (Wspaniały gniewny wokal Nemtheangi, wspaniałe brzmienie, coś co kocham w metalu!)
4. Metallica- …and justice for all (Moja pierwsza płyta Metallici do dziś mam sentyment)
3. Candlemass- Nightfall
Płyta pomniki dla szeroko pojętego doom metalu. Wszystko to co definiuje ten gatunek, w tekstach mrok, smutek, melancholia, w muzyce ciężar riffów, wbijająca w ziemie perkusja i ten głos! Mesiah Marcolin w najwyższej formie!
2. Nightwish- Once
O tej płycie można pisać długo, a i tak nie odda to całego piękna zawartego w tym materiale. Fenomenalne kompozycje, wspaniała aranżacja, niesamowite smaczki, potężne orkiestracje. Kiedyś pewien dziennikarz muzyczny porównał ten materiał do dzieł Wagnera. Nie wiem czy jest w tym wiele przesady?
1. Black Sabbath-Master of realisty
Duszna atmosfera tej płyty wzbudza niepokój u słuchacza sprawia wrażenie przytłoczenia, a nawet osaczenia dziwnymi niepokojącymi dźwiękami zawartymi na tym albumie i za to ją uwielbiam!
Poza tym dziesiątki, setki albumów, które do dziesiątki nie weszły, ale wpływ na moje postrzeganie sztuki muzycznej miałe nieprzeciętny.
Ostatnio zmieniony przez Roland dnia Czw 17:27, 05 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|